Najpierw długie oczekiwanie, w łóżku, na lekach... z wszystkimi charakterystycznymi przypadłościami i nadzieją, aż w końcu upragniony 38 tydzień - donoszone:) Można wyjść na długi spacer, mniej na siebie uważać.
Niecierpliwość zżera bo to już po terminie, więc herbatki malinowe (zielskie takie:), rowerek stacjonarny, chodzenie po schodach, masaże ciepłą wodą i wszystkie inne "wynalazki" z internetu, a i tak wszystko już przesądzone.
O 2 w nocy pierwsze skurcze - strach, że znowu to nie to. Ale coraz silniejsze, bardziej regularne i częste - radość, bo torba do szpitala już gotowa:)
A na sali powolny postęp z powodu dysorcji szyjkowej - piłka, przysiady, chodzenie, wspomagacze farmakologiczne... godzinka na partych co 3 minuty bez możliwości parcia bo tylko 8 cm. Mimo to spokój bo tętno wporządku i wolno do przodu... aż wreszcie ok 15 finał blisko i główka w szyjce nagle stop - odwrotne ułożenie - kręgosłup nie przejdzie.
Pare zgód podpisanych i operacje rozpoczynamy... odzyskałam świadomość po 18 z tętnem 175 na 160 - kolejne leki i kroplówki i na oddział. Rodzina wystraszona, mały na Bebilonie, mama dochodzi do siebie i po 4 dobach do domu.
Połóg - temat tabu - przemilczany przez literature i internet... ale radość z nowego towarzysza, aż do czasu krwotoku... pogotowie, 5 dniowa rozłąka z maleństwem na oddziale, problem z diagnozą, wkońcu zabieg i... resztki łożyska oraz przerwana szyjka zaleczone.
Jakieś wnioski? Szczęście w nieszczęściu, ktoś nad nami czuwał, ludzie popełniają błędy, lecz największym z nich jest rutyna i niewiedza.
Pozdrawiam Was szczęśliwa i prawie zdrowa kobietki drogie:)
14 lipca 2011
Subskrybuj:
Posty (Atom)